Kiedy byłem mały, około 7-8 lat, poprosiłem mamę, żeby usiadła ze mną do odrabiania lekcji. Wiedziałem, że jest zmęczona – zawsze była – więc uprzedziłem, że wystarczy mi tylko, że będzie ze mną w pokoju, nawet nie musi się odzywać.
Chodziło o to, żebym wiedział, że nie jestem sam, kiedy będę się mierzył z tymi przerażającymi potworami jak matma, polski i przyroda. Za którymi kryli się jeszcze gorsi nauczyciele, czyhający w szkole tylko na to, żeby wytknąć mi wszystkie błędy przed całą klasą.
Mama mi wtedy odmówiła. Powiedziała “nie”, a ja zostałem w pokoju sam ze zjadającym mnie strachem.
Wiem, że ludzki umysł nie warunkuje się przez jedno zdarzenie, ale to jedno szczególnie utkwiło mi w pamięci.
Stało się symbolem mojej nieważności.
Dowodem, którym wielokrotnie sobie przypominałem, że… nie istnieję. Że nie jestem realny. Że moje uczucia i potrzeby nie mają znaczenia.
Tak zaczęła się długa droga “Zosi samosi”.
Pielęgnowanie – niczym kwiatka w ogrodzie – przekonania, że jestem sam i że nie warto prosić o pomoc.
Radziłem sobie na wiele sposobów z wyzwaniami, jakie stawiało przede mną życie, ale żadnego z nich nie zamierzam przytaczać — to trudne doświadczenia.
Dzisiaj w znaczącym stopniu mój ogródek gości inne kwiaty – bardziej wspierające przekonania.
Proszenie o pomoc to odwaga.
Gdy ktoś odmawia na moją prośbę, to jedynie informuje mnie o sobie – o swoich uczuciach i potrzebach – i nie ma to nic wspólnego ze mną.
Istnieję i jestem realny.
To, co czuję, nie dość, że ma znaczenie, to jest to jedyne, co ma tak naprawdę znaczenie w życiu.
To źródło prawdy.
Każda jedna decyzja jest oparta na czuciu.
Uczucia – większości nieświadome, a mimo to prawdziwe. Prawdziwe na tyle, że są jedynym źródłem prawdy o nas — o naszych marzeniach, o tym, czego pragniemy, chcemy — o tym, czego potrzebujemy.
Czasami myli mi się tylko, czy to, co czuję, jest moje, czy może drugiej osoby. Czy teraz chcę zadbać o siebie, czy o innych.
A gdyby zrezygnować z tej altruistycznej fantazji na swój temat? Że tak bardzo dbam, troszczę się o innych i dlatego ich “czuję”,
A gdyby zrezygnować z przekonania, że “dla siebie” to coś “złego”? I przyjąć, że czuję siebie i dla siebie?
Wziąć w pełni odpowiedzialność za swoje wybory dyrygowane przez nasze uczucia?
Odmawiam, bo tego chcę. Godzę się, bo tego chcę. Czuję ból, gdy ktoś inny czuje ból — bo tego chcę.
Potrzebuję przynależności.
I autentyczności.
Być grupą i być sobą. Jednocześnie.
Kończę z unieważnianiem siebie, swoich uczuć i potrzeb oraz wynikających z nich granic.
To właśnie one, granice mojej odpowiedzialności, wyodrębniają mnie jako jednostkę w grupie.
Gdy ktoś zachowuje się nie ok, chcę mieć w sobie siłę i odwagę, żeby stanąć w prawdzie i przyznać przed sobą, że to nie jest dla mnie ok.
Jestem częścią grupy – tak samo istotnym ogniwem łańcucha jak pozostałe.
Koniec z unieważnianiem.
Nie cofnę czasu i nie powiem swojej mamie prawdy, wycierając gila spod nosa, że jest moją opiekunką i dopóki nie będę samodzielny, to jestem jej odpowiedzialnością. Cały ja, razem z moimi lękami do rozmontowania.
Ale tamto dziecko już nie siedzi samo w pokoju ze swoimi potworami. Teraz, gdy strach próbuje mnie przekonać, że jestem nieważny, że moje potrzeby nie mają znaczenia – po prostu go widzę. Poznaję go. To stary znajomy, który kiedyś mnie chronił, dbał o to, żeby grupa go akceptowała, nawet jeśli będzie to kosztem autentyczności. Ale teraz już nie musi.
Nie będę udawał, że to łatwe. Czasami nadal łapię się na tym, że przepraszam za swoje istnienie. Że umniejszam swoje potrzeby. Że milknę, zamiast powiedzieć prawdę.
Ale teraz mam wybór. Jestem tego świadomy.
Mogę zatrzymać się w tym momencie i zapytać: co ja naprawdę czuję? Czego potrzebuję? I czy mogę to sobie dać?
Nie cofnę czasu. Nie powiem mojej mamie, że byłem tylko dzieckiem, które potrzebowało, żeby ktoś po prostu był. Ale mogę być teraz dla siebie tym, czego wtedy potrzebowałem. Mam też społeczność Empatify, w której mogę tego doświadczyć nawet bez proszenia.




Odnajduję się i siebie w tym wpisie 🥹 I znajduję dużo komfortu w tym, że siedzisz obok, chociaż na innym kontynencie.