Spotykamy się od 3 miesięcy, a od 4 tygodni wracamy do tego, że rzekomo jestem odpowiedzialny za uczucia dorosłej kobiety. Po jednej empatycznej rozmowie z Ritą z Empatify, która odzwierciedliła moje słowa pytaniem: „Czy chciałbyś mieć więcej zaufania do tego wewnętrznego głosu w sobie?”, doszedłem do wniosku, żeby powiedzieć „dość” w mojej relacji z H.
To było trafione. Rita pomogła mi usłyszeć coś, co wiedziałem od dawna, ale ignorowałem. Ten wewnętrzny głos – nasza wewnętrzna mądrość – mówi nam więcej, niż myślimy.
Nasze naturalne granice
Szczególnie jasno słyszymy go w kwestii tego, czego nie chcemy. Jednym z pierwszych słów, jakie uczy się wypowiadać dziecko, jest „nie”. Jeżeli jestem ze sobą naprawdę szczery, jeśli wsłuchuję się w swoje serce, odmowa na rzeczy, które mi nie służą, jest oczywista. Problem zaczyna się, gdy ignoruję tę wewnętrzną mądrość.
Moja decyzja o tym, żeby nie słyszeć głosu, który podpowiadał mi od początku tej relacji, również służyła zaspokojeniu jakiejś potrzeby. Wiem, że gdybym cofnął czas, to i tak chciałbym się przekonać, o czym była ta historia. Kto o zdrowych zmysłach przepuściłby okazję na zaspokojenie potrzeby miłości?
Co się stało, gdy zaufałem sobie
Rita, która słuchała mnie uważnie, próbując złapać moje uczucia i potrzeby, połączyła mnie z potrzebą zaufania do siebie. W takich momentach przypominam sobie, jak potężne może być NVC.
Gdy uda się odkryć tę jedną, trafiającą w punkt potrzebę, całe ciało i umysł wraca do harmonii ze światem. Nagle to, co jeszcze przed chwilą wydawało się walką na śmierć i życie, zamieniło się w pogodną rozmowę.
A wyzwanie, z którym się mierzyłem, stało się jak wycieczka w słoneczny dzień poza miasto.
Poczułem pokój i harmonię wewnątrz siebie, mimo że mój konflikt z drugą osobą trwał w najlepsze. Zrozumiałem, że nie boję się już tego, że mogę stracić tę osobę. Że mogę być sam. Że mogę zostać zaetykietowany inaczej niż „ten gość jest w porządku”.
Całe moje cierpienie pochodziło z próby kontrolowania rzeczy poza moim zasięgiem – wyniku bycia szczerym.
Granice, które odkryłem
Mamy wpływ na inne osoby i to, co czują, myślą, mówią i robią – ale nie możemy tego kontrolować.
Pogodzenie się z tym, że mam potrzeby, których druga osoba nie potrafi z lekkością przyjąć i zaspokoić, nie oznacza, że coś jest nie tak z nią lub ze mną. Nie oznacza też, że ktoś musi się zmienić. Oznacza tyle, że może za bardzo uwierzyliśmy w historię, w snutą z ekscytacją opowieść o „nas”, odchodząc od nudniejszej obserwacji tego, co po prostu jest.
Małe szczeniaczki, które mieszkają ze mną na wyspie – jak bardzo bym ich nie lubił – nie przestaną robić kupy na mojej podłodze, dopóki nie nauczę ich innego zachowania. I godzę się na to.
Z ludźmi jest inaczej. Dla mnie bycie nauczycielem i romans etycznie nie idą w parze. To moja granica. Jeśli decyduję się na szczeniaczki, to godzę się na sprzątanie po nich. Jednak w bliskich relacjach z dorosłymi ludźmi mam inne oczekiwania.
Oczekuję, że dorosła osoba, z którą mam budować partnerską relację, będzie uznawała, że wszystko, co czuje, jest wytworem jej wnętrza – jej historii, jej potrzeb, jej oczekiwań. Nie czynników zewnętrznych. Jeśli nie możemy się zgodzić w tej fundamentalnej kwestii dotyczącej rzeczywistości, wybieram zmienić formę relacji.
Jest mi z tym całkie OK, że dla kogoś może to oznaczać, że nie jestem w porządku, że może „powinienem” inaczej. Trudno. Może nie jestem bogiem, a zwyczajnym gościem, który codziennie rano wstaje z łóżka i próbuje żyć najlepiej, jak potrafi.
Nie muszę być lepszy od siebie, żeby powiedzieć, że coś mi się nie podoba. Nie muszę być lepszy od siebie, żeby kochać i dbać o relację.
To, czego nauczyłem się przez lata praktyki NVC, pozwala mi ufać, że moje potrzeby nie są egotyczne. Biorę pod uwagę potrzeby drugiej osoby i mam gotowość szukać rozwiązań działających dla wszystkich. Nasze potrzeby są równoważne, a każda osoba jest odpowiedzialna, by położyć karty na stół.
Teraz po prostu nie siedzę cicho jak mysz kościelna, gdy ktoś depcze mi po stopach. I jestem przekonany, że depczący woli wiedzieć, że mnie depcze, niż widzieć mój grymas bólu i próbować domyślać się, o co mi chodzi.
Paradoks samotności
Zastanawiam się, czemu tak się dzieje, że gdy pogodzę się ze swoją egzystencjalną samotnością – z tym, że na świat przyszedłem sam i sam z niego odejdę – to jakoś łatwiej mi być szczerym.
Przestaję wtedy kontrolować reakcje innych osób, nie próbuję ich urabiać, żeby ze mną pozostali. I paradoksalnie właśnie wtedy mogą spotkać prawdziwego mnie – nie wersję skrojoną pod ich oczekiwania.




Dodaj komentarz