Jedna z osób, z którymi jestem w regularnym kontakcie, robiła coś, co powodowało mój dyskomfort. Gdy w końcu atmosfera i związane z nią napięcie urosło jak ciasto drożdżowe, usiedliśmy do kręgu i powiedziałem jej wprost, co mi przeszkadza w jej zachowaniu…
W kręgu siedzieliśmy w trzy osoby, mieliśmy porozmawiać o tym, jak nam się współpracuje w związku z sesjami mentoringowymi z empatycznego słuchania i wyrażania granic, które prowadziłem dla nich od kilku tygodni.
Przed samym rozpoczęciem kręgu nadałem mu pewną ramę, przypominając o 4 rodzajach uszu:
- szakal do zewnątrz – czyli krytyka i obwinianie innych
- szakal do wewnątrz – czyli krytyka i obwinianie siebie
- żyrafa do wewnątrz – czyli empatia dla siebie
- żyrafa do zewnątrz – czyli empatia dla innych.
W każdym momencie życia, w każdej interakcji międzyludzkiej możemy wybrać, przez którą parę uszu interpretujemy komunikaty, które słyszymy. A mimo to wybieramy czasami te, które nie służą ani połączeniu się ze sobą, ani między sobą. Nie inaczej było tutaj.
Przed przystąpieniem do docelowej rozmowy przypomniałem również o takim przekonaniu, które funkcjonuje poza kręgami NVC: że konflikt to coś negatywnego, wręcz zagrażającego. Ja osobiście wolę postrzegać go jako aktualizację relacji. Tak jak oprogramowanie w komputerze traci swoją przydatność, starzeje się i wymaga instalacji zmian i poprawek, które odpowiadają aktualnym wyzwaniom, tak samo relacje potrzebują obnażania się z iluzji i weryfikowania swoich uczuć i potrzeb.
Ta rama wraz ze strukturą kręgu sprawiła, że wszyscy bardziej ochoczo i szczerze wyrażaliśmy siebie w duchu języka osobistego – mówiliśmy o sobie i za siebie. Z każdą rundką pogłębialiśmy rozumienie siebie nawzajem. To właśnie wtedy, gdy poznałem po raz pierwszy głębię jednej z uczestniczek i jej indywidualną perspektywę, zrozumiałem, co mnie drażni w jej zachowaniu.
Myślałem, że to jej spontaniczność i ekspresja, która jest swobodna i natychmiastowa. Mówienie tego, co myśli, od razu po zakończeniu wypowiedzi drugiej osoby, bez dawania sobie czasu na zastanowienie.
To zachowanie stymulowało mnie w pewien sposób, który był nieprzyjemny. Moje uszy szakala skakały od zewnątrz do wewnątrz, raz to słysząc w jej zachowaniu “niewłaściwość”, raz to oceniając mnie i moje krytyczne myśli na temat tego, że nie wiem, co dokładnie mi nie pasuje.
Dopiero gdy nasz empatyczny krąg pozwolił mi dostrzec ją i jej wrażliwość, jej piękno bycia istotą ludzką ze swoimi wyzwaniami, potrzebami, pragnieniami, wtedy dotarło do mnie, że jej spontaniczność przypomina mi o moim własnym strachu… przed szczerością. Przed spontaniczną ekspresją, którą znam również u siebie, a którą tak silnie dusiłem przez lata.
Boję się, że jeśli będę sobą, spotka mnie kara.
I jakaś myśl, która do tego się przykleiła: że “powinienem dwa razy pomyśleć zanim coś powiem”, która prześladuje mnie od czasów, kiedy jako dziecko wyrażałem się z pełną swobodą, która, jak się później okazało, nie podobała się pewnym osobom. Ktoś czuł dyskomfort z moją ekspresją, więc zamiast zrozumieć swoje uczucia i połączyć się z potrzebami (nie wspominając o zrozumieniu mnie), postanowił ukształtować mnie pod siebie, żebym “nie przeszkadzał.”
I ten wkodowany w podświadomość strach przed oceną. Wizerunek “grzecznego”, “bezproblemowego”, “perfekcyjnego”, który przywarł do mnie jak spalony kotlet do patelni, co się stanie jak go utracę? Przestanie istnieć persona i pozostanę tylko zwyczajny ja – człowiek. Ach jak cudownie go zobaczyć. Bo gdy widzę siebie i swój strach, to mogę wykonać ten jeden krok w nieznane. Paradoksalnie to odnalezienie mojego strachu, zobaczenie go wskazuje mi drogę do tego miejsca, gdzie nie ma się czego bać.
Moje poczucie bezpieczeństwa nie leży w zachowaniu i reakcjach innych osób, w tym, co pomyślą czy powiedzą. Tego nie mogę kontrolować. Moje bezpieczeństwo leży w zdolności do wyboru tego, jak odpowiem na to, co do mnie przychodzi. Czy odpowiem w zgodzie ze swoimi wartościami i potrzebami.
To nie inni ludzie nas denerwują. Oni są tylko katalizatorem, impulsem, który porusza w nas to, co dla nas ważne. A im silniejszy impuls, tym trudniej ignorować lekcję, którą wydobywa z naszej głębi — nasze emocje, które niosą opowieść nie o innych, ale o nas samych.
Moja lekcja połączyła mnie z tęsknotą za akceptacją tego, że czasami “nie wiem”. Bo jeśli przyznam, że nie wiem, to mogę się dowiedzieć. Mogę podjąć aktywne poszukiwania, żeby sprawdzić, co czuję i czego potrzebuję, lub co się dzieje u drugiej osoby. Dużo gorzej, jeśli przekonam siebie, że wiem. Wtedy wartość poznawcza spada do zera, skoro “wiem”, to czego mogę się nauczyć?
To doświadczenie przypomniało mi, że w NVC nie ma lepszych. Pokornie kroczymy ścieżką odkrywania prawdy – każdy w swoim tempie, a to wymaga postawy ucznia, nie sędziego.




Dodaj komentarz