Pracowałem spokojnie, gdy przyszła do mnie zapłakana Sara z zarzutem, który mnie zszokował. Oskarżyła mnie, że powiedziałem coś na jej temat jej przełożonemu Victorowi. Podobno Victor następnie na nią nakrzyczał.
Nawet nie próbowałem jej tłumaczyć, że to zupełna bzdura. Wstałem od biurka i powiedziałem, że idziemy porozmawiać z Vicem. Wkurzyłem się i nie miałem zamiaru bawić się w głuchy telefon.
Gdy dotarliśmy na miejsce spotkania, poprosiłem Victora, by powiedział, co rzekomo mu powiedziałem na Sarę. Vic zaczął coś kręcić, mówić ogólnikami, wtedy Sara mu pomogła i powtórzyła to, co powiedziała mi. Gdy Victor nie potrafił powtórzyć moich rzekомych słów, stało się jasne, że to nieprawda.
Zastanawiałem się, co z tym zrobić, bo ewidentnie była to eskalacja, którą zapoczątkowała moja rozmowa z Victorem dzień wcześniej na temat jego obowiązków. Starałem się być delikatny, mówiąc o jego pracy, nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że może odebrać to jako krytykę.
Patrząc po tym, co się stało później, zapewne tak było — czując się skrytykowany, wyładował swoją frustrację na podwładnej.
W każdym razie dla mnie było istotne to, co jest tu i teraz, oraz dwoje osób, które nie mogą się porozumieć. Zaproponowałem rozmowę, w której starałem się pomóc im usłyszeć swoje uczucia i potrzeby.
Charakterystyczne dla mediacji jest to, że w początkowej fazie skłócone osoby rozmawiają z mediatorem zamiast ze sobą. Traktują mnie jak sędziego, tłumaczą argumenty, jak bardzo są pokrzywdzeni lub jak bardzo ktoś źle się zachowuje. Nie inaczej było tutaj.
Gdy to zauważyłem, zacząłem tylko pytać ich: „Co usłyszałeś od Sary?” [odpowiedź Victora] „Czy to jest to, co chciałaś wyrazić?” [odpowiedź Sary] i tak dalej, zmieniając osobę, która się wyraża.
W pewnym momencie zmęczeni moim pośrednictwem i rozmową po angielsku zamiast w ojczystym języku (Sara i Vic to Zambijczycy z plemienia Lozi), zaczęli rozmawiać ze sobą po swojemu. Na początku krzycząc i prychając, w końcu dochodząc do jakiegoś kompromisu.
Uznałem to za sukces — mimo że nie była to idealna umowa win-win. Przypomniałem sobie, że ja znalazłem się w tym konflikcie tylko i wyłącznie dlatego, żeby wyrazić swoją granicę — nie zgodę na kłamstwo i ubieranie mnie w słowa, których nie powiedziałem.
Mimo że nie był to mój problem (konflikt tej dwójki), cieszę się, że mogli skorzystać z mojego doświadczenia, a tydzień później ich współpraca układa się bez zarzutu.
Jestem przekonany, że gdyby ludzie rozmawiali z osobami, które sprawiają im jakiś kłopot i potrafili słuchać tego, co jest istotą komunikatów — uniwersalnych potrzeb, które stoją za wszystkim, co mówimy, wtedy sądy i wojny nie byłyby potrzebne.
Łatwiej powiedzieć niż zrobić. W pracy, w której istnieje ryzyko bycia zwolnionym, a jeszcze w Afryce, gdzie brak tej pracy oznacza głód, nie dziwi mnie, że ludzie działają z miejsca ego — lęku i niedostatku.
Zastanawia mnie jedynie, co się dzieje w naszych głowach, że podtrzymujemy te nienawistne narracje o wrogach i nieprzyjaciołach, mimo że od lat stawką naszej gry nie jest fizyczne zabezpieczenie bytu, a komfort.
Za każdym razem, gdy orientuję się, że kogoś obgaduję lub na kogoś się żalę, to moment, w którym przestaję zachowywać się jak dziecko i biorę odpowiedzialność za sytuację, w której się znajduję — idę rozmawiać. Nigdy nie wiem, jaki będzie tego efekt, ale ufam, że jeśli moją intencją jest połączenie i uwzględnienie wszystkich potrzeb, zarówno moich, jak i cudzych, wtedy rozmowa sama płynie tam, gdzie ma popłynąć.
W Empatify tworzymy przestrzenie naszych treningów słuchania i granic, by zrozumieć potrzeby przed rozmową — gdy jesteśmy wysłuchani, dużo łatwiej jest słuchać. Gdy jesteśmy zrozumiani, dużo łatwiej jest zrozumieć.




Dodaj komentarz