Afrykańska miłość i lekcja szczerości
Poznałem afrykańską boginię piękności. M. pracowała na tym samym polu co ja, w wiosce w Zambii, gdzie mieszkam od kilku miesięcy. Od żartów na mój temat, że nie mam żony i dzieci, do żartów, że ona będzie moją żoną, przeszliśmy z prędkością światła.
Mimo że nasza relacja od początku dawała mi lampki ostrzegawcze – widoczne rozjazdy na poziomie wartości, zainteresowań i aspiracji – byłem bardzo ciekawy, co będzie dalej. Mam świadomość swojej kochliwej natury, dlatego gdy nasze żarty o ślubie zaczęły stawać się coraz poważniejsze, zrobiłem rekonesans, jak wyglądają zasady relacji w afrykańskiej wiosce, w której żyjemy.
Okazało się, że jeżeli chcę ją za żonę, muszę kupić jej matce krowę, dwa kilo soli i siedem przepasek na biodra. Precyzyjna „cena” trochę mnie odstręczała, ale nie przyjechałem tutaj narzucać swojej kultury, tylko poznawać nową. Z drugiej strony jeden z moich informatorów powiedział, żebym się nie spieszył, spotykał się z nią przez jakiś czas i dopiero, jak będę pewien, zaproponował małżeństwo.
Wierzę, że dawaliśmy sobie nawzajem dużo, jednak różnice między nami sprawiały, że z czasem coraz mniej satysfakcji przynosiły nam spotkania. Oddaliliśmy się.
A potem poznałem H. – Amerykankę, która również żyje w Zambii. Gdy zrozumiałem, jak ważne jest dla mnie dzielenie różnych poziomów intymności – nie tylko fizyczny, ale również emocjonalny, intelektualny, duchowy i empiryczny – dotarło do mnie, że zakochałem się po uszy.
Z M. od zawsze określaliśmy się mianem „przyjaciół”, ale i tak wiedziałem, że będę musiał jej w końcu powiedzieć, że pojawił się ktoś w moim życiu. Mimo że racjonalnie status naszej relacji nie był zaawansowany, sercowo było inaczej.
Zakończyć pewien rozdział naszej relacji oficjalnie było piekielnie trudne. A wiedziałem, że nie chcę niczego ukrywać, chcę być szczery. Sam chciałbym wiedzieć, gdyby ktoś pojawił się w jej życiu.
Odwlekałem to do ostatniego momentu, aż pojawiły się plany, że H. odwiedzi naszą wioskę, gdy wrócę z wyprawy do Malawi, na którą się wybierałem. Wtedy zrozumiałem, że nie mogę dłużej czekać. Tuż przed wyjazdem spotkałem się z M. i powiedziałem jej całą prawdę.
Wtedy zdałem sobie sprawę, jak bardzo moje zwlekanie było próbą kontrolowania jej emocji, chronienia jej przed bólem. Ale czy naprawdę mogę chronić kogoś przed prawdą? Czy moje milczenie służy jej, czy raczej mojemu komfortowi?
Ona powstrzymywała płacz i wzbudzała w sobie złość. Najpierw na mnie, potem na H. Ja jedynie siedziałem i starałem się z nią być oraz wyjaśniać wszystko, co tego wymagało. Czułem ogrom smutku i rozpaczy.
Nie chciałem, żeby myślała o sobie w negatywny sposób, że wybieram inną, oraz chciałem, żeby było jasne, że mój wybór wynika z moich potrzeb, a nie dlatego, że jej czegoś brakuje. Jednak to, co ona myśli, jest poza moją kontrolą. Ta informacja okazała się dla niej druzgocąca, a ja ze względu na wyprawę musiałem opuścić i wioskę, i ją.
Nie mam wyrzutów sumienia, że podążam za swoim sercem. Mam żal, że strach i moje tendencje do komfortowania innych – próby kontrolowania emocji innych osób – powstrzymały mnie od wyrażenia siebie wcześniej. Chciałbym mieć więcej czasu, by spędzić go z M. i razem z nią przeżyć i zintegrować zmiany w naszej relacji.
Dzięki poznaniu Porozumienia bez Przemocy (NVC) zrozumiałem, że rozstania mogą przebiegać inaczej. Nauczyłem się, że danie sobie czasu na rozmowy, wspólny płacz, fizyczna bliskość w trakcie trudnych momentów pozwala wyjść z nich obronną ręką. Razem, mimo że już osobno.
Udało mi się to tylko raz. Rozstanie ze zrozumieniem. Druga osoba też znała NVC. Godzinami rozmawialiśmy o potrzebach, o żywych emocjach i o utraconych nadziejach. O tym wszystkim, co sprawiało, że chcieliśmy być ze sobą i snuć wspólne plany, oraz o tym wszystkim, co sprawiało, że przestaliśmy wierzyć, że w takim układzie jest to możliwe.
Doświadczanie czegoś, co nam się nie podoba, i wyrażanie tego bez obwiniania i bez poczucia bycia problemem lub winnym to piękne chwile. To są momenty, gdy życie przejawia się w swojej złożoności, pełne wrażliwości i połączenia.
Niestety dużo łatwiej jest znaleźć złego, na którym można powiesić psy. Tak zostaliśmy nauczeni. „To przez nią”, „a to przez niego!” A gdyby przyjąć, że jest, jak jest, bo nie mogło być inaczej? Pogodzić się, rozpoznać na nowo i zobaczyć, jak będzie wyglądał kolejny rozdział naszego życia?
Ja nie wiem, jak on będzie wyglądał, ale wiem, że chcę znajdywać w sobie odwagę do mówienia o rzeczach niekomfortowych wtedy, gdy tylko się pojawiają.
Paradoksalnie moje zwlekanie, które miało w intencji chronić przed bólem, sprawiło, że jest on jeszcze większy. Wolałbym inaczej.
Nauczyłem się, że zwlekanie z prawdą, choć ma chronić przed bólem, często go zwiększa. Prawda znajdzie sobie drogę, a może zamiast opierać się tej nieuchronności, moglibyśmy nauczyć się płynąć z prądem własnej autentyczności?
Kiedy ostatnio zwlekałeś z powiedzeniem prawdy, próbując chronić kogoś – czy raczej siebie?
Co by się stało, gdybyś zaufał/a, że ludzie, których kochasz, są wystarczająco silni, by usłyszeć Twoją prawdę?




Dodaj komentarz