Przez pierwsze 25 lat życia czekałem na cud. Byłem przekonany o swojej wyjątkowości, niczym płatek śniegu. Przekonanie to sprawiało, że wierzyłem, że los się musi odmienić, że w końcu coś się wydarzy w moim życiu, na co zasługuję, i wtedy zacznę oddychać pełną piersią, żyć tak naprawdę.
I rzeczywiście, gdy przyszła 25. jesień, wydarzył się cud. Totalnie się załamałem i przestałem wierzyć w zbawienie z zewnątrz. To, co uważałem za życie chwilą obecną, było w rzeczywistości lękiem przed działaniem.
To nie była pełna akceptacji obecność w tu i teraz. To była walka z wewnętrznymi demonami, które krytykowały wszystko i wszystkich, łącznie ze mną. Nic mi się nie podobało. Powoli gorzkniałem, pozwalając uciekać słodyczy życia z mojego serca.
Dlaczego cudem było załamanie? Bo być może nigdy nie uświadomiłbym sobie, że przez całe życie tłumiłem to, co czuję.
Ten moment stał się punktem zwrotnym — przejściem od życia w iluzji do poszukiwania prawdy o sobie.
Kiedyś uwierzyłem, że to, co czuję, nie jest godne zaufania, bo skoro moje autorytety-opiekunowie to podważają, to kim jestem, żeby myśleć inaczej. Gdy pojawiała się złość — wraz z nią pojawiała się myśl, że to „coś”, czymkolwiek to było, nie jest aż takie złe. Gdy pojawiał się smutek — wraz z nim myśl: muszę się jakoś pocieszyć, nie powinienem tego czuć.
Dopiero w chwili największej słabości, jak tonący chwytający się brzytwy, otworzyłem się na duchowość, którą odrzucałem przez lata.
Duchowość to dla mnie odkrywanie rzeczywistości poza uwarunkowaniem i błędami poznawczymi umysłu. Widzenie świata bez filtrów lub przynajmniej zbliżanie się do tego, czym on naprawdę jest. W końcu, z tego co wiemy z neuronauk, zamknięty w ciemnym pudełku czaszki mózg może tylko zgadywać, co się dzieje na „zewnątrz”.
Wierzę, że różne religie i tradycyjne filozofie próbują dojść do tego samego, do odkrycia uniwersalnej prawdy. Pierwsze bardziej przez poczucie natchnienia, drugie przez logiczne zrozumienie.
Jednak to, co jest charakterystyczne i wspólne dla większości starożytnych mądrości, które przetrwały do dzisiaj, to współczucie i empatia.
Ale jak je rozumieć, skoro tam, gdzie dwójka ludzi, tam trzy różne definicje tych pojęć?
Po swojemu.
Poszukiwanie uniwersalnej prawdy prowadzi ostatecznie do osobistego zrozumienia.
To, co odkryłem w moim załamaniu i skierowaniu się na ścieżkę poszukiwania prawdy, to że uniwersalna prawda istnieje dopóty, dopóki nie odkryjemy nowej, bardziej uniwersalnej.
Jedyną stałą we wszechświecie jest zmiana.
I ta zmienność życia — od skali mikro, gdzie kwanty nieustannie pojawiają się i znikają, tworząc w ten sposób całą materię. Po skalę makro, gdzie czarne dziury wchłaniają krążące wokół nich galaktyki. Wszystkie te procesy mówią jedno o naszej rzeczywistości — zmiana jest nieuchronna. A ja dodam od siebie, że zachodzi na każdym poziomie.
I gdzieś pośrodku jesteśmy my ze swoim ludzkim doświadczeniem samoświadomości. Z naszymi doświadczeniami, przekonaniami, genetyką, kulturą, traumami, neuroprzekaźnikami, hormonami i wszystkimi innymi czynnikami, które wpływają na nasze wybory i zachowania.
Ja rozumiem współczucie bardzo prosto — jako prawo do czucia i działania zgodnego z tym czuciem. Za każdą decyzją człowieka stoi wszystko powyższe: kaskady zależności. Jak mogę oceniać biedną istotę na końcu tego łańcucha, która robi coś, co mi się nie podoba?
A empatia? Żyjmy i pozwólmy żyć innym.
To akceptacja, że każdy próbuje najlepiej, jak w danym momencie potrafi, zaspokoić swoje potrzeby. Zamiast karać i kontrolować lękiem, chcę zauważać niekorzystne zachowania, oddzielać je od istoty człowieka i modelować — pomagać naturalnemu procesowi zmiany we wszechświecie, by zajął się również i tym.
Czasem jest to skok kwantowy, który dzieje się w ułamku sekundy, innym razem jest to powolny proces transformacji, jak wsysanie w otchłań czarnej dziury. Wszystko w swoim czasie.
Bez przymusu, bez nadmiernego, chronicznego stresu, bez problemu. Jesteśmy ludźmi, potrafimy się nawzajem uczyć empatii i współczucia. Nie musimy gorzknieć ani rezygnować z dziecięcej ciekawości świata i eksploracji siebie.
A wszystko zaczyna się od wewnętrznego dziecka, które w sobie mamy i które wymaga uwagi i zaopiekowania. I podkreślam bardzo ważne rozróżnienie: dziecięcy to nie to samo co dziecinny. Dziecięcość to otwartość, ciekawość i spontaniczność. Dziecinność to brak odpowiedzialności i dojrzałości.




Gratuluję strony ! Bardzo dużo korzystam z tych inspiracji i pomocy do nauki współczucia i empatii Empatify, a mam już 64 lata. Nie czekajcie tak długo, proszę !
Dokładnie znam takie sytuacje i przeżycia z nimi związane. Cieszę się, że o tym napisałeś, bo dzięki temu tą sprawą stała się dla mnie wyraźniejsza. Jestem z partnerem, który dość często komentuje moje wyrażanie uczuć jako wyolbrzymianie, przesadzanie, przewrażliwienie itp. i było mi trudno tak to sobie ułożyć żeby nie wpaść w urazę ale też uszanować te zlekceważone uczucia. Dzięki Twojemu wpisowi czuję, że łatwiej mi będzie sobie z tym poradzić jeśli znów przydarzy się podobna sytuacja.
Dziękuję