Miała odwiedzić mnie na wyspie, na której miałem być sam przez kilka dni. Wszystko zapowiadało cudowny czas tylko we dwoje, do momentu aż nie powiedziałem jej, że nie może przyjechać z powodu innej kobiety.
Jestem w bliskiej, ale już nie romantycznej relacji z M. — Afrykance, która onieśmiela swoją urodą. Gdy pojawiła się w moim życiu H., zrozumiałem, że M. w dalszym ciągu oczekuje ode mnie więcej niż kiedykolwiek zamierzałem jej dać. W teorii byliśmy nawet umówieni, że nasza relacja jest przyjacielska z „korzyściami”. Praktyka pokazuje, że teoria nie zawsze pokrywa się z rzeczywistością.
Wtedy dotarło do mnie, że nie wziąłem pod uwagę czegoś fundamentalnego. Każdy człowiek ma w sobie dwie części — racjonalną, która rozumie, zgadza się na umowy i opiera się na logice. Oraz drugą, która nie ma za wiele wspólnego z tą poprzednią, kieruje wszystkimi decyzjami, jest spontaniczna i dużo bardziej nieprzewidywalna — to część emocjonalna.
Mimo ustaleń z M. na temat statusu naszej relacji, okazało się, że informacja, że jestem zakochany w innej kobiecie, była trudniejsza do przyjęcia niż zakładałem. Racjonalnie wszystko się zgadzało, jednak emocje potrzebują swojej przestrzeni do bycia wyrażonymi i usłyszanymi. Szczególnie jeśli kryją się za nimi nie wyrażone oczekiwania.
Niestety nie zdążyłem dać przestrzeni na wyrażenie tego, co żywe w M. przed planowanym przyjazdem H. na wyspę. Czułem narastające napięcie wewnątrz mnie. To był lęk. Bałem się, że rozgrzebany emocjonalnie temat w plemiennej, afrykańskiej dziewczynie może być niebezpieczny dla obecności H. na wyspie. Przyznam, że bałem się również o siebie. Wiem też, że lęk jest słabym przewodnikiem, ale jak to mawiają nasi — mądry Polak po szkodzie.
Uznałem więc, że odwołam całą akcję i dam sobie czas na wzajemne usłyszenie i połączenie w bólu z M., żeby wspólnie pożegnać pewne nadzieje i marzenia, które mieliśmy w związku z naszą relacją. A także, że oswoję ją z wizją o mnie i H.
Nie wiedziałem, że ta decyzja niemalże zaważy nad zniszczeniem obu relacji.
Zupełnie nie wziąłem pod uwagę, że moja relacja z H. jest świeża i nie mamy jeszcze zbudowanego fundamentu ze wspólnych doświadczeń, który pozwoliłby na bezwarunkowe zaufanie względem siebie. Gdy szumi w głowie od miłosnego pijaństwa, można się pomylić.
H. odebrała moją wiadomość o zmianach planów jako coś zupełnie sprzecznego z moimi intencjami. Witamy w międzykulturowym konflikcie — cyklonie, w którego oku stoję ja.
Z jej perspektywy ja chcę zachować dwie kobiety w swoim życiu i mieć opcję awaryjną — plan B na wypadek, gdyby nam się nie udało. Podzieliła się ze mną swoją wartościującą myślą, że ja bardziej przejmuję się emocjami innej kobiety.
Z mojej perspektywy chciałem oddać należyty czas kobiecie, z którą byłem w relacji przed H. Byłem gotowy zaktualizować ją lub zakończyć w duchu porozumienia, szacunku i wzajemnego zrozumienia. Po mojemu, w moim stylu, nawet jeżeli nie będę w tym zrozumiany i przyjęty.
To są moje wartości, które chcę wnosić w życie — pokój i harmonię, równoważność potrzeb jako ludzkich istot. Nikt nie jest ważniejszy, ani mniej ważny. Jednak kiedy życie zdaje się zmuszać mnie do wyboru, nauczyłem się, że zdradzanie siebie to najgorsza z opcji.
Mimo bólu, który słyszałem teraz również od H., nie zamierzałem odpuszczać. Jakże bolesne było dla mnie, że dzielił nas dystans prawie dwóch tysięcy kilometrów i nie wierzyłem, żeby możliwe było odkręcenie tego przez telefon, na dodatek w nie swoim ojczystym języku.
Od tej pory emocje H. wyszły na prowadzenie i przejęły całą scenę. Wiedziałem, że nie słyszy i nie widzi mnie i wyzwania, z jakim ja się mierzę z M., a jednocześnie sama stała się kolejnym wyzwaniem do zaopiekowania. Na szczęście wybieram zaufanie ponad lęk. Akceptację ponad kontrolę i próby zmieniania kogokolwiek. Włączyłem w sobie ciekawość i powierzyłem siebie życiu.
Nie wiem, co się wydarzy, nie wiem, do czego to doprowadzi, jestem gotowy stracić wszystko, ale nie poddam się bez walki. Lubię ten stan, gdy podjąłem decyzję i nie muszę się zastanawiać, czy opłaca się w coś inwestować moja energię. Jeżeli w życiu warto o coś walczyć, to właśnie o to, co dzieje się między mną a H. Miłość.
Łatwo byłoby mi się wycofać, zabezpieczyć swój wizerunek niewzruszonego. Jednak skoro decyzja została podjęta, mój wizerunek również jest na szali i jestem gotowy go stracić. Przyznać, że kocham i jednocześnie nie zamierzam rezygnować z siebie. To był test, bo ile jest warta miłość, która nie jest w stanie wytrzymać konfliktu?
Dzisiaj piszę ten tekst z kawą, którą przyniosła mi do łóżka H. Ostatnie dwa dni rozmawialiśmy głęboko o swoich lękach i intencjach. Co to dokładnie oznacza? Jeszcze nie wiem, bo nie skończyliśmy naszej rozmowy. To, co do tej pory zrobiliśmy, to odbudowaliśmy połączenie. To, co zostało, to już zabawa — rozmowa o uczuciach i potrzebach oraz strategiach, które będą działały dla obu stron.
Główny wniosek, jaki wyciągam z tego doświadczenia, to, że za każdym razem kiedy kieruję się lękiem, a nie miłością i zaufaniem, pojawiają się kłopoty. Moje rozmowy na szybko przed przyjazdem H. i próby kontrolowania sytuacji sprawiły, że wszyscy byli niezadowoleni. Chcę pracować nad zaufaniem do siebie i z odwagą stawać w swojej prawdzie, a nie kontrolować, jak na to reagują inni.
Drugi wniosek to, że rozmowy o uczuciach i potrzebach nie działają. Nie działają, gdy nie ma połączenia. Moje ponowne połączenie z H. nastąpiło, ponieważ ja nie straciłem wiary w nas. Nie przyjąłem narracji H., że zrobiłem coś złego. Za to z pełnym współczucia zrozumieniem pozwoliłem sobie na dyskomfort nie wiedzy. Nie miałem pojęcia, jak to się ułoży, ale wiedziałem, że rozwiązanie przyjdzie, gdy nie będę próbował niczego kontrolować.
W końcu się spotkaliśmy. Spontaniczne zdarzenie w trakcie spotkania pozwoliło mi zrozumieć jej perspektywę, jej ból, jej głęboki lęk i zarezonować z nią. A gdy już ustanowiliśmy ponownie połączenie, teraz pozostało przekopać się przez zanieczyszczenia umysłu i dokopać się do skarbu, do potrzeb i wspólnego planu dalszej gry.
Życie ma to do siebie, że nieustannie sprawdza nasze przekonania i wartości. Czasem wydaje nam się, że mamy wszystko pod kontrolą, a potem jedna decyzja, jeden telefon, jedna wiadomość i nagle stoimy w centrum burzy, gdzie każdy wiatr dmie w inną stronę. A my, jak żeglarze, musimy nauczyć się żeglować nie przeciwko wichrom, ale z nimi — wykorzystując ich siłę do dotarcia tam, gdzie naprawdę chcemy być.
Prawdziwe połączenie między ludźmi rodzi się nie wtedy, gdy wszystko jest łatwe, ale gdy jesteśmy gotowi stanąć w prawdzie — nawet jeśli ta prawda boli, nawet jeśli nie wiemy, dokąd nas zaprowadzi. Może właśnie w tej niepewności, w tym braku kontroli, kryje się największa siła miłości?




Dodaj komentarz