Jadowity wąż, który spadł z drzewa niecałe 2 metry ode mnie, w miejscu, w którym jem codziennie posiłki, przypomniał mi o bardzo ważnej rzeczy. Nie znamy dnia ani godziny.
Pytanie nie brzmi, czy umrzemy, bo to pewne. Pytanie brzmi, jak przeżyć życie, zanim umrzemy. Tak naprawdę.
Gdy po raz pierwszy zastanawiałem się nad tym pytaniem, byłem zupełnie niedojrzały emocjonalnie. Wypierałem uczucia, traktowałem każde słowo personalnie i reagowałem niekontrolowanymi wybuchami złości.
W trakcie mojej podróży w głąb siebie, która trwa już 8 lat, odkryłem, że silne emocje to poczucie, że żyję.
Kiedy pozwalam sobie na płacz, na rozpacz, na dosłownie wycie – bez oceniania siebie, bez zastanawiania się, co pomyślą inni – wtedy czuję się wyzwolony. Jak niewinna osoba, która niesłusznie została skazana na dożywocie i wypuszczona na wolność po 33 latach.
Odkrywając najpierw strach, potem smutek, złość, a teraz przepływ i miłość, zauważyłem, że nie ma większego znaczenia, jaki charakter ma uczucie. Istotne jest, żeby je naprawdę czuć.
Gdy nie jestem uważny na swoje ciało, wydaje mi się, że emocje pojawiają się jak Filip z konopii, nagle i znikąd. Jednak gdy pozostaję w kontakcie ze sobą i nie oszukuję sam siebie, to dość prosto jestem w stanie prześledzić drogę od dobrego samopoczucia do złego i vice versa.
Gdy nie zadbam o podstawy – jedzenie, sen, ruch czy kontakty z ludźmi, które naładują moje baterie – od razu widzę, jak zmienia się mój nastrój.
W konsekwencji zmienią się też moje reakcje emocjonalne.
Gdy jestem tego świadomy, tak jak byłem w tym tygodniu, potrafię rozkoszować się obejmującym mnie smutkiem. Nie mam siły na walkę, więc odpuszczam mniej istotne rzeczy.
Reakcja stresowa jest zazwyczaj automatyczna i jedyne, co wobec niej pozostaje, to zdecydować: czy jest ważna, czy nie ważna. Czy jest warta ognia, czy raczej potrzebuje powietrza.
W tym tygodniu ważyłem dwie sytuacje: niespodziewaną wiadomość od współpracownika, który ma problem z moim podejściem do pracy, albo jadowity wąż spadający niemalże na głowę w trakcie posiłku.
Łatwiej podejmować decyzje przy realnym zagrożeniu życia, ale nasz mózg reaguje tak samo na wyobrażone problemy. W jednym przypadku walczymy o życie, w drugim o rację.
Jest jednak trzecia ścieżka – zgodzenie się, że jeśli to nie sprawa życia i śmierci, każdy ma prawo do swojej racji.
Za wszystkim, co kiedykolwiek mówimy, również za walką o posiadanie racji, stoją nasze potrzeby. Mając tę świadomość, nie mówię komuś, że nie ma racji, tylko że to, co próbuję wyrazić, jest po prostu dla mnie ważne.
Subtelna zmiana, która daje powietrze na różnice zdań. Moja potrzeba nie musi oznaczać, że czyjaś potrzeba jest mniej ważna. Po prostu biorę za nią odpowiedzialność i ją komunikuję.
Na tym świecie jest miejsce dla wszystkich potrzeb, chociaż mogą one być zaspokajane inaczej niż sobie początkowo wymyślimy.
A wąż? Stał nieruchomo przez 5 minut, po czym podszedł do niego nasz kot, mr. Crocks. Kot był gotowy do ataku, ale miał też świadomość, że to duży przeciwnik (wąż był duży, ponad 1,2 metra) – dla obu atak oznaczałby niechybną śmierć.
Chwilę popatrzyli na siebie z bardzo bliska, Crocks właściwie wąchał pysk węża, po czym dostał od niego „buziaka” rozdwojonym, wężym językiem. Chwila zatrzymania w zamarciu wszystkich osób i zwierząt obecnych w tym widowisku, a następnie wąż odpełzał w swoją stronę, na jedno z pobliskich drzew.
Ta scena wyglądała, jakby powiedzieli do siebie: obaj zginiemy, jeśli będziemy walczyć, może jednak warto żyć? Ok, to buzi, paaa!




Dodaj komentarz