Stoimy przy ognisku, ja i lider projektu. Przypominam, że kończą się nam zapasy jedzenia i że pracuję nad tym, żebyśmy mieli co jeść przez najbliższe dni. W odpowiedzi słyszę: „Zorganizowałem nam samochód, jutro o 8 jedziesz do Kazangula”.
Fala nieprzyjemnych doznań przepłynęła przez całe moje ciało, niczym strzepnięte prześcieradło przed położeniem na łóżko. Jestem uważny, więc nie reaguję automatycznie. Pojawia się we mnie myślociąg: “Miałem jutro zrobić sobie dzień na odpoczynek, ale jedzenie jest ważne, no i ja jestem za nie odpowiedzialny, więc w sumie mógłbym pojechać”. O mały włos nie otworzyłem ust, żeby wypowiedzieć go na głos.
Chwila na wdech.
I sprawdzenie ze sobą, z miłością, z troską i czułością. Czy ja naprawdę chcę pojechać w sobotę z rana do miasta i robić zakupy? Mógłbym. Jednak w dalszym ciągu czuję wibrującą chmurę nieprzyjemnych uczuć w okolicy brzucha. Zadaję sobie inne pytanie: co mi się nie podoba?
Jego ton stanowczy. Jego mina nieznosząca sprzeciwu. Jego dobór słów niepozostawiający pola na inną odpowiedź niż przyłożenie dwóch palców do czoła, uniesienie brody i wykrzyknięcie: “Rozkaz!”. To był moment, który mi przypomniał o tym, że nikt nie może wydawać mi rozkazów.
To znaczy może.
Ale ja nie zamierzam grać w czyjąś grę, w której jestem podporządkowany. Z taką samą miłością, troską i czułością w głosie zadałem mu pytanie: “Czy ty mnie prosisz, żebym pojechał jutro do Kazanguli i zrobił zakupy?”
Żebyście mogli zobaczyć jego minę. Ściągnięte w stronę nosa brwi. Napięte mięśnie policzków i usta tworzące linię bez wyrazu. To wszystko w jednym momencie ustąpiło miejsca rozpogodzeniu. Na twarzy zagościł uśmiech i rozluźnienie.
W odpowiedzi usłyszałem, że tak.
Odpowiedziałem, że mam swoje plany na ten czas, bez wdawania się w szczegóły.
Po krótkiej chwili namysłu lider stwierdził, że w sumie to nie ma potrzeby, żebym to ja zrealizował tę misję, może to zrobić ktoś inny, kto i tak będzie tam jechał.
Nie zignorowałem siebie. Nie zagrałem w cudzą grę. Nie ukryłem się.
Po prostu z ciekawością sprawdziłem, czy dobrze rozumiem, pomagając i sobie, i jemu pozostać w relacji człowieka z człowiekiem, dorosłego z dorosłym – na równi. Potrafię sobie wyobrazić siebie w sytuacji, w której godzę się na tą prośbę, bez sprawdzenia czy to prośba oraz czy zaspokaja moje potrzeby. Zapewne byłbym kwaszony, zapatrzony w jeden punkt, nie odzywający się, smutny. Za każdym razem, gdy to robię, jakaś część mnie umiera, a moje ciało staje się dla nich cmentarzem. Żałoba pomaga wrócić do równowagi, a lekcje wyciągane z tych doświadczeń dają nadzieję, że zmiana jest możliwa.
Na szczęście w tym przypadku byłem w kontakcie ze sobą. Uważny, zrównoważony i ze współczuciem. W rzeczywistości dalsza część wieczoru minęła nam w przyjacielskiej, swobodnej i pełnej humoru atmosferze. A ja cieszę się, że odkrywam, gdzie są moje granice i znajduję w sobie odwagę do tego, żeby o nie dbać.
Od wczoraj do stałego repertuaru naszych treningów dla społeczności Empatify dołączają Treningi Empatycznych Granic. Jeśli rezonuje z Tobą to, o czym piszę, to zapewniam, że te spotkania są dla nas złotem.




Dodaj komentarz