Wygrałem w grze, w której prawdopodobieństwo wygranej jest 21 razy mniejsze niż szóstka w totka. Gdy dotarła do mnie ta informacja, w moim mózgu rozbrzmiała symfonia przyjemnych spięć elektrycznych, uwalniając w moim ciele pokłady rozluźniających neuroprzekaźników. Poczułem się jak najbogatszy człowiek na ziemi.
Podczas jednej z rozmów z członkinią społeczności Empatify zrozumiałem, że większość Empatycznych Inspiracji opiera się na sytuacjach, które w jakiś sposób są wyzwaniem – no bo, jak wiadomo, wszyscy doświadczamy czasami trudniejszych momentów, więc staram się rozjaśniać drogę i inspirować do nieco bardziej współczującego i optymistycznego podejścia doń.
Przypomina mi się rozmowa, którą odbyłem dawno temu z moim kolegą z dzieciństwa, który dopiero co wyszedł z więzienia. Dopytywałem go o każdy szczegół, jak mu tam było. Gdy po którymś z rzędu pełnym zdumienia pytaniu o udogodnienia, jakie mimo wszystko można znaleźć w polskim areszcie, zapytał mnie lekko zniecierpliwiony, ale i rozbawiony: “Gucio, ty myślisz, że tam się non stop cierpi?”. Tak właśnie myślałem.
Mając ze mną kontakt wyłącznie przez moje teksty, można odnieść mylne wrażenie, że moje życie to również nieustanne wyzwania i trud. Jednak nic bardziej mylnego. Dzięki pisaniu dziennika empatycznego i regularnych empatycznych kontaktów ze społecznością Empatify zauważam na bieżąco, jak bardzo sam tworzę sobie więzienie pełne cierpienia. To cierpienie powstaje w wyniku przywiązywania się do swojej osobowości i wizerunku. Ale można inaczej, obserwując nieustanną zmienność życia.
Jednego dnia na wyspie, gdzie obecnie mieszkam, po dniu spędzonym na śmiechu i rozmowach sam na sam z liderem projektu, do którego należy nasze miejsce rajskiego zamieszkania, popełniłem kardynalny błąd. Mimo że mam z liderem przyjacielskie stosunki, codziennie spędzamy ze sobą czas i rozmawiamy, nie rozmawiamy prawie wcale o emocjach. Nie jest to niezbędny element relacji, jednak znacząco ułatwiający życie.
Gdy tego dnia mr. Crocs, kot przybłęda, który z nami mieszka, niespodziewanie zaatakował mojego przyjaciela, ten odpowiedział mu w jego języku, trochę go turbując. Nie ukrywam, że ten widok mnie zatrzymał, mimo że całkowicie jest dla mnie zrozumiała reakcja lidera. Gdy ten usiadł z powrotem do ogniska, przy którym siedzieliśmy, i powiedział “czuję się trochę winny” – dając mi doskonałą okazję do pokazania swoich umiejętności empatycznego słuchania i zbudowania z nim głębszego połączenia na poziomie uczuć, ja wyraziłem się w zupełnie niespodziewany dla mnie sposób. Odpowiedziałem uniesionymi brwiami i kiwaniem głową, jakbym wiedział coś, czego inni nie wiedzą, i słowami: “Stary, kiedy Cię zobaczyłem, to pomyślałem, no ładnie…”. Natychmiast po wypowiedzeniu tych słów zdałem sobie sprawę, że go straciłem.
Moje słowa uruchomiły serenadę racjonalizacji jego zachowania, która miała sens, jednak nie interesowała mnie ani trochę. Moją uwagę zwrócił wiercący mi dziurę w brzuchu wstyd. Jak mogłem wyskoczyć z takim osądzającym tonem? PRZECIEŻ JESTEM SPECEM OD EMPATII. I wtedy dotarło do mnie, że dalej napędzam spiralę rozłączenia – tym razem ze sobą. Osądzanie swoich osądów – najokrutniejsza z pułapek współczującego podejścia. W oka mgnieniu, przez jedną sytuację i jedną spontaniczną reakcję, cały obrazek pięknego dnia zniknął jak przebita bańka mydlana. W jej miejsce pojawiłem się ja w czarnej szacie, z czarną szklaną kulą projektując w głowie swoje czarne scenariusze, w których nasza relacja po prostu została zaprzepaszczona.
Uratował mnie uśmiech. Uśmiech akceptacji i współczucia skierowany do samego siebie. No tak, popełniłem błąd i być może straciłem szansę. Ale czego chcę, czego potrzebuję? Chciałem kontaktu. Czy ten człowiek umarł razem z tamtym zerwanym połączeniem? Nie. Siedział obok, a ja dalej mogłem z nim rozmawiać. Zamiast samokrytyki wybrałem skierowanie empatii na mojego towarzysza. Szybkie skierowanie swojej uwagi na dalsze możliwości zamiast na analizę tego, co nie wyszło pomogło mi wyjść z moich lękowych interpretacji rzeczywistości. Zapytałem, czy te poczucie winy jest o tym, że boi się, że kot się na niego obrazi, czy coś w tym stylu. A dalej już popłynęło samo. Straciłem jedną szansę, ale nie muszę tracić drugiej.
Moje przywiązanie do wizerunku “eksperta od emocji” o mały włos nie pozbawiło mnie pięknego dnia i okazji do zbudowania głębszej relacji. Na szczęście przypomniało mi się, że jedyne, z czym mogę się na dzisiaj utożsamić i uważam, że jest bezpieczne, to bycie człowiekiem. A ludzie popełniają błędy i potrafią się z nich uczyć. A to, co definiuje mnie, to moje starania i wkładany wysiłek, a nie moje przeszłe próby. To one pozwalają mi uwolniać się z więzienia, które sam sobie buduję.
I ta wygrana, o której wspominałem w pierwszym akapicie. Ona jest niezwykle pomocna. Jest 21 razy większe prawdopodobieństwo wygranej w totka (a to stanowi blisko 14 000 000 do 1) niż to, że spośród ok. 300 milionów plemników akurat Ty czy ja staniemy się żywym człowiekiem. To niemała wygrana w grze życia. Jestem szczęściarzem, wygrałem życie na loterii i mogę z nim zrobić, cokolwiek zechcę. Tylko zasadnicze pytanie brzmi: czego chcę?
Ja zadawałem sobie to pytanie przez ok 2 lata, popełniając przy tym możliwie największą liczbę odkryć i przypadkowych odpowiedzi na pytanie: “czego nie chcę”, aż w końcu znalazłem. Chcę inspirować ludzi do tego, że odważne życie w swojej prawdzie – w swojej autentyczności jest możliwe. Niezależnie co o nas myślą i mówią inni. Ostatecznie życie w nas zawsze znajduje drogę. A ja tylko uczę się go słuchać i wzmacniam jego przekaz – to moja misja.
Zapraszam na Treningi Empatify, empatnych granic i słuchania, na których eksplorujemy wspólnie w bezpiecznych warunkach te dwa pytania: “czego chcę?” “czego nie chcę?”. By podejmować świadome, odważne, a czasami nawet zuchwałe decyzje w zgodzie ze sobą i z odpowiedzialnością za swój impakt.




Dziękuję, że przypomniałeś o Cudzie Życia. Nabrałem jeszcze większego luzu i radości po Twoim wpisie. 🙂